Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zawieś mi kartę.
Strzelec natychmiast porzucił rozkręcone strzelby i do wahadła zegara, który naprzeciwko miejsca, gdzie siedział Nardzewski, wisiał na ścianie, przyczepił asa żołędnego. To uczyniwszy prędkimi kroki i z obawą, jakby się paliło, pobiegł do sąsiedniej izby, przyniósł stamtąd dwa piękne pistolety dziwerowane, z kolbami bogato srebrem nabijanemi, i położył je przed dziedzicem na stole.
— Kontynuuj waszmość, jeśli łaska... Miło mi słuchać tego, co mówisz, miło mi, przez Bóg żywy! Che-che... Więc tedy, powiadasz, jako wiarogodny świadek, że sześć tysięcy najprzedniejszej szlachty do rana z radości hulało, że te... I toasty, i okrzyki... A królewski, starodawny dzwon Zygmunt...
Urzędnik zamilkł i zbladł. Oczy jego kilkakroć błysnęły złowrogo i znowu skryły się pod powiekami. Prawa ręka ociężałym ruchem skradła się w zanadrze jedwabnej sukni i wydobyła stamtąd wąski, wenecki sztylet tak prędko, że ten ruch ledwie zdołały pochwycić bystre oczy Rafała. Nardzewski ciągnął:
— Mówże waszmość, miłościwy panie, z łaski swej... Niech i moje serce napoi się po brzegi radością tych dni! Ja tu w lasach, pośród wilków i lisów żywiąc, gdym rad, strzelam do tego znaku. Waszmości pewno dym prochowy nie szkodzi... Cha-cha... Na wiwat!
To rzekłszy, ujął pierwszy z brzegu pistolet i spojrzał w oczy Niemca. Po twarzy snuł mu się uśmiech, a z pomiędzy warg wypadał szorstki ów chichot, podobny także do czkawki, czy łkania.