Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czysko będzie kontente. Co? jak myślisz? Wasze kuligi, bale, czy reduty powinny dobrze wypaść. Mamy rogacza, mamy sarnę, jest w spiżarni dziesiątek zajęcy, jest warchlak. Będzie na ten wasz wieczór?... Powiadaj krótko! Bo jak nie, to jutro od świtu idziemy w knieję.
— Aż nadto, wuju.
— Nadto, nie nadto. Skoro jedziesz tyli świat, to z byle czem wracać nie sposób. Niechże się i dzika okolica pochwali.
Po chwili dodał:
— Poczciwa Anusia... My z twoją matką najbardziej zawsze z całego rodzeństwa pałaliśmy ku sobie afektem braterskim. Trudno o lepszą siostrę. Ech, Boże miłosierny...
— Gdyby to wuj zjechał do nas na ten kulig, dopieroby to mama i... tatko...
— Aby za tatkę nic nie obiecuj! Z tatką to już całkiem inny sentyment. Amicus Plato...
— No, niech tam, ale żeby tak wuj na ten kulig...
— Zwarjowałeś, dyscypulusie? Ja na kulig! Ja z Wyrw! Trzydzieci lat z domu nie wyjeżdżam, a teraz dopiero na kulig wyruszę, i to jeszcze aż gdzieś za Klimontów, we światy! Cóż ty gadasz?
Raptem szorstko dodał:
— Nie wyjadę. Nie, nie wyjadę. Mam dosyć.
Był już mrok. W nizinie ukazały się drzewa ciemne, aleje, budynki, światełka w majątku Nardzewskiego. Wkrótce sanie pędem wjechały na dziedziniec i stanęły przed gankiem dworu. Z okien tryskało w noc rzęsiste światło. Gdy konie osadzono, z ganku i z za węgłów domu wybiegło kilku ludzi. Jedni wysadzali pana, inni