Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak to lubią czynić wiekowi a stateczni gospodarze w Lubelskiem. Włosy te, ściśle rozczesane na ciemieniu we dwie strony, gładko przylegały do skóry, zlepione (prawdopodobnie) pomadą. Luźny kaftan z taniego materyału obojętnej barwy i gładka spódnica okrywały wielkie ciało przybyłej.
— Ciocia! — zapiał radośnie Horst, nie ruszając się zresztą z miejsca. — Już wiem poco — oho! już wiem... A tu właśnie będzie posada — aha!
— Proszę cię uprzejmie, mości Horst, — stęknęła wielka osoba, zasiadając bez ceremonii na kanapie, — proszę cię, zamknij-no buzię.
— Pani pozwoli, że przedstawię... — mówił wykwintnie pan Pobratyński: — pan Niepołomski, nasz nowy lokator, pani Barnawska.
Dama dość niedbale skinęła Niepołomskiemu głową. Niezwłocznie zwróciła się do Horsta:
— Panie, te, panie! Masz zielone?
— A to co znowu! — żachnął się zapytany. — Słyszane rzeczy! Na wizycie?
— No, tylko bez tych tam wszelkich! Ty wiesz, mości Horst, że ja tego nie znoszę.
— Wstydź się, ciocia! Wiosna radosna nadchodzi, cała przyroda budzi się, że tak powiem, słoneczko, fiołki, a ciocia wiecznie swoje z tymi procentami. To nieładnie!
— Ty wiesz, panie Horst, że ze mną żartów niema. Pókim dobra, tom dobra...
— Ciocia jest zawsze dobra, ciocia jest nawet skądinąd...
— Ale jeśli mię tylko kto myśli zarwać, to z miejsca zadzieram ogona i rwę co pary w gnatach!