Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nemi drogami na bidze skrzypiącej, — skrzesane w ukos i wszczepione między głazy w ukos rozwarte, siłą swą własną tworzą niewzruszone sklepień zwornice. Gdziekolwiek wysoko pękła arkada, tworzy się podobizna szczelin w albańskich skałach. Wiatr tam kołysze drzewko mirtowe, przelatując wskroś wyłomów i szpar, wiejąc po galerjach porosłych szalejem, po lochowiskach, sklepionych kanałach w głębokiej ziemi, — po świętych, czarnych schodach w rozpacz jaskiń przedzgonną wiodących.
Głowa przychodnia dźwiga się, wznosi i porywa ku widzeniu pospolitości tego, czem jest śmierć.
Oczy się natężają do rozpatrzenia jej bez trwogi, bez nienawiści, bez pochopnej żądzy, bez jakiejkolwiek podniety, bez wzruszenia.
Aż oto nagły łoskot po wszystkich rozłogach duszy, w przepaściach jej i na szczytach, jakgdyby wrzask trąby wojennej w nocnem milczeniu.
Zstępuje z górnych galeryi po olbrzymich, kamiennych skrzyżalach widmo młodzieńca w cienkiej kolczudze. Nagie, wysmukłe jego nogi tylko na goleniach pokryte są bronzowemi plechy, które w pół łydki obramia rzeźbiona w metalu koronka. W ręku jego krótki miecz, nie dłuższy nad italską dagę.
Nie zechciał być widzem.
Chce być Aktorem.
Idzie Zwiastun, Zwycięzca, Waleczny, Dawid.
Na ustach jego uśmiech radosny.
Burza włosów na skroni, jak powiewny proporzec od wielkich kroków, — gdy zmierza w dół.
Na odgłos jego kroków — w podziemiach, w lo-