Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ściągnie się w przestrzeń biała dłoń.
Pomyka z oczu przymrużonych w dal wyzwanie:
— Nie ciebie się boję, — nie ciebie się boję, o wrogu! Nie ciebie się boję, zewnętrzna potęgo, nawalności janczarska, co mię strasznemi chcesz ogarnąć skrzydłami, — góry kamienne na piersi me dźwigasz i kraczesz nad sercem złowieszczych wron chmurą. Nie wobec ciebie trwoży się serce moje, gdy zstępujesz nieprzejrzanym obłokiem na tę garsteczkę szlacheckiej krwi, — gdy błyskasz włócznią setek tysięcy i Goliata wywlekasz miecz.
Dawidzie mój!...
Zwróciły się oczy hetmańskie na zastęp siedmiotysięczny i szły po chorągwiach koleją, koleją. Patrzą w demeszkowane szyszaki pancernych korony, na kopije lasem stojące z powiewnym, jak welon proporcem i grotem błyszczącym, — na pancerze ruskich województw srebrem nabijane i złotem, — na litewskich petyhorców poczty, przybrane w brzeszczotowe koszule i gięte kolczugi. Obejmują głowy misiurkami okryte, hartują miecze u boku szerokie i długie, utwierdzają drzewa kopii olbrzymiej, przywiązane do łokcia sznurem z jedwabiu.
W pośrodku, między taborami, na czele, troistym szykiem w półkole, we sto dwadzieścia koni każda, husarskie czatują chorągwie hetmanów.
Rozkosz oczu rycerskich, pociecha ducha twardego.
Tarcze z rodowemi lśnią znaki.
Rycerze i konie obleczeni w kirys. U boku ich — koncerze. Pod prawą nogą u siodła — rapier do ścinania wroga, dziewięćłokciową zwalonego na ziemię