Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skim, o tyle Jędruś zazdrościł (również trochę) sławy Zieziowi i skrycie cierpiał nad tem właśnie, że jest tylko „turystą wśród ruin“. Obu im, zazdrościł Sajetan Tempe, że mogli być właśnie temi nieokreślonemi stworami, podczas kiedy on musiał (koniecznie musiał) być społecznym działaczem; a wszystkim trzem razem zazdrościł Chwazdrygiel, marząc w głębi duszy o wyrwaniu się z naukowej pracy w życie społeczne, lub sztukę. Ale wszystko przechodziła zadrość księdza Hieronima, tak wielka, że aż nieuświadomiona i do niepoznania przetransformowana w żarliwość nawracania i naznaczanie nieznośnych pokut. (Tak więc nikt nie jest zadowolony ze swego losu. Ale czyż nie jest to też „eine transcendentale Gesetzmässigkeit“, przez którą wogóle coś dzieje się we wszechświecie? Gdyby wszystko było tem tylko, czem jest i gdyby każdy element istnienia nie rwał się gdzieindziej, czyż nie byłoby to równoznaczne z absolutną nicością? Dlatego to całość istnienia w poglądzie witalistycznym, trzeba przyjąć nie jako zbiorowisko istnień, a ich organizacje, coś w rodzaju rośliny. Przyjęcie bowiem jednego, jedynego istnienia implikuje też nicość). Tak myślał czasem Atanazy. Ale na razie mniejsza o to; ważnem było to, że Ziezio Smorski, mimo, że jeszcze się do tego nie przyznawał, zazdrościł każdemu, kto nie był artystą i nie musiał zwarjować, od kogo los nie wymagał „rançon du genie“.]
Hela wyglądała wspaniale. Jej twarz dziwnego ptaka, przeduchowiona askezą i pokutami, które zwalał na nią rozżarty aż do okrucieństwa ksiądz Wyprztyk, była jakby wielkiem ogniskiem sił tajemniczych o straszliwych napięciach, miejscem przecięcia niewiarogodnych sprzeczności, natężonych aż do pęknięcia. Jak kulisty piorun unosiła się twarz ta, jakby bez ciała, grożąc potworną eksplozją ze najlżejszem muśnięciem. Niezdobytość i pycha pokuty wiały od Heli na odle-