Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czony pocisk. A jednak zdarzają się psia–mać cuda. Znał siebie i wiedział, że zawsze jednak może oczekiwać od siebie czegoś nieoczekiwanego. Co też teraz „wykinie“ jego nieposkromiona natura przedostatniego indywidualisty na tej ziemi, zakonserwowana aż na dzień 5/X w piekielnym sosie polskich układów sił społecznych? Dumnym mógł być ze swojej armji = maszyna — dość było pocisnąć guzik i „trach“...!! Ale równie dumnym mógł być i ze swego łba, w którym, prawie bez jednego zapisanego papierka, mieściła się ta piekielna przyszła bitwa w potencjalnym stanie. Na chwilę poczuł w sobie kwatermistrz wszystkich wodzów Polski, którzy walczyli kiedykolwiek z mongolskiemi „nawałami“. Ale nagle jakiś dziwny smutek starł tę świetną chwilkę, jak ściereczka „pył“ z zakurzonego, gładkiego stoliczka. Czemu takie „domowe“ porównanie przyszło do głowy samemu Wodzowi? Lśniąca, niepokalana nuda absolutnego bezsensu najświetniejszych nawet czynów, ogarnęła go z niezmożoną silą. Chciałby poprostu żyć. A tu śmierć zaglądała mu bezczelnie pod szeroki daszek czapki I–go pułku szwoleżerów, którego mundur, ozdobiony generalskiemi naszywkami i sznurami nosił. Nie był to brak odwagi bynajmniej, tylko czysty, pozbawiony strachu przed śmiercią sentyment do życia. Cichy szept wewnętrzny mówił mu o jeszcze cichszem istnieniu w jakimś małym domku w kooperatywie wojskowej za miastem — jakieś pelargonje w oknach i córeczka bawiąca się w ogródku — o, w taki śliczny dzień jak dzisiaj i śliczna pani Hanna z całą swoją filozofją (teraz mógłby to nareszcie poznać) i won wszelkie perwersje z tą przeklętą „dziwką“ i dzikie „entszpanungi“i „detanty“, których potrzebę stwarzało mu życie w natężonej, obłędnej pracy. W gruncie rzeczy było mu to obce, było tylko substytutem nasycenia nieświadomej, metafizycznej żądzy bycia wszystkiem, ale to dosłownie wszystkiem.