Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ny) z raportem o uśmierzeniu swego własnego buntu. Lewy pysk miał obwiązany, ale trzymał się nieźle. Rozmowa była przyjacielska, pogodna. Kwatermistrz zdecydował się na zimno (a nie w ataku) odsłonić choćby rąbek ostatnich swych myśli przed swoją „przeciwwagą“, jak w tajnych samo–bebeszeniach zwykł był nazywać Niehyda. Ochluj był zachwycony zaszczytem. Pierwszy raz panowie ci rozstali się w tak doskonałych stosunkach.
A tam, w regjonalnej stolicy K. właśnie na tle tych wypadków, odbywało się skromne wesele przyszłego adjutanta głównego ich bohatera. Jedynym elementem łączącym obie serje była gratulacyjna depesza Wodza: „Zypciu trzymaj się. Kocmołuchowicz“. Natychmiast domowemi środkami oprawiono ją w zaimprowizowane passe–partout i powieszono na lampie nad stołem. Genezyp pił mało, ale mimo to doznawał coraz silniej jakiegoś wewnętrznego przelśnienia, ogarniającego górne regjony jego niedokształconego umysłu. Czuł się poprostu inteligentniejszym od samego siebie i to go zaniepokoiło. Zwierzył się z tem Elizie.
— To działa moja modlitwa do Podwójnej Nicości. Czułam falę, którą wysłał sam Murti Bing. Oby światłość wiecznie spływała na jego głowę — szepnęła ta wszechwiedząca dzieweczka. Genezyp odczuł też nagłą fillę, ale nudy, falę wysłaną chyba z jakiejś metafizycznej centrali tej istności — potęga jej była straszna. Cały ten układ obecny, razem z weselnymi gośćmi (a byli wszyscy prawie, występujący w części pierwszej, a nawet kniaź Bazyli), wydał się Zypciowi czemś tak małem i detalicznem, przypadkowem w swej tożsamości, jak naprzykład kiszki tego właśnie, a nie innego karalucha, chodzącego po opuszczonej już przez kucharzy kuchni oficerskiego klubu 15–go ułańskiego, gdzie przygotowano kolację dla gości. (Był tam niedawno, rozdając jakieś napiwki.) Słowa Elizy spiętrzyły w nim nagły, nieznany mu