Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na jego rzecz choćby z jakichś drobnych przyzwyczajeń! Był prawdziwym wampirem sam o tem nic nie wiedząc — mimo, że nie zdawał sobie sprawy z możliwości istnienia niepodobnej do niego jaźni, praktycznie na tym fakcie „inności“, zupełnego przeciwieństwa (w tym wypadku „żądzy ofiary“) opierał instynktowo swoja własną egzystencję, nie tyle okłamaną własną „duszą“, świadomie i z wyrachowaniem, ile całą organizacją komórek swego ciała z koniecznością skonstruowanej w pewnym celu maszyny. Mógł zadawać się nawet „dobrym“, dla innych i sam mógł się za takiego uważać, ale, jak mówi Kretschmer „hinter dieser glänzenden Fassade waren schon nur Ruinen“. W tym mrocznym świecie rozpadającej się osobowości miała błądzić dusza Elizy do końca, jak w jakiemś zaświatowem piekle, stworzonem dla niej za życia przez nienawistny przypadek takiego właśnie ciała i takiego pięknego chłopczykowatego pyska: wiecznie nienasycona ofiarą, spalająca się w niesytej żądzy zupełnego oddania się, którego on bałby się nawet, jako czegoś stawiającego go oko w oko za znienawidzoną rzeczywistością. On mógł tylko chłeptać jej krew przez wąską rurkę jak komar — w tem było jego szczęście. Nic nie wiedząc o takich psychologicznych kombinacjach kochali się poprostu jak „para gołąbków“, jak zwykła parka na końcu bajki, kiedy to już „wszystko jest dobrze“ aż do spokojnej śmierci.
Aż tu nagle, kiedy zdawało się, że przeklęta rzeczywistość wyparta została definitywnie aż na krańce pustego, doskonałego w nicości swej świata, straszne nienasycenie (absolutnie niczem mozliwem), ta zmora początkujących schizofreników, złapało go za wnętrzności od spodu. Jęknął i wyprężył się — zrobił poprostu „most“ i zdawało mu się, że wisząc nad przepaścią pępkiem dotyka samego, w nieskończoności tkwiącego „nadiru“.
— Jaki dzień dziś?