Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łbem o czarną ścianę „na zabój“, zwijając się w straszliwych „ciągotkach“.) A w świecie zjawisk siekł drobny, wiosenny, ciepły deszczyk. I wszystko było takie pospolite i zwykłe — choć do rany przyłożyć: i latarnie, i rzadcy przechodnie, i zaczynające się ożywiać właśnie o tej porze lokale, a jego targała za trzewia dziwność tego właśnie wszystkiego, tak potworna i plugawa, że mało nie wył. Miał uczucie, że jego zbezczeszczone wnętrzności ciągną się za autem zagnojonemi, brudnemi ulicami. Ryk nienawiści podnosił się z dna istoty, stamtąd gdzie siedział tamten ciemny gość. On — ten tamten, był spokojny, chociaż fala nieszczęścia dochodziła już do jego celi. Trzy godziny maneżu wieczornego, przyczem kary koń jego ociekał biało–żółtawą pianą — i mógł trochę zasnąć. Ale to spał raczej storturowany trup, nie on sam.
Jak przeżyć dalsze dni aż do wypadków, w których możnaby nareszcie zginąć? A nazajutrz o szóstej był już u księżnej i kochał ją, jak mamę-wampyrzycę wprost potwornie. Wieczorem znowu to samo przedstawienie u Kwintofrona, a o dwunastej u Persy. Ale już był potulny. Zdołała go ujarzmić i wplątać w koło najgorszych tortur — chronicznych. Ostry stan przeszedł. Persy doprowadziła go do głębokiego przeświadczenia, że ona jest aniołem, a on niegodnym jej muśnięcia nawet grzesznikiem. Mówiła tylko o swoich cierpieniach, pozornie zapominając o jego egzystencji, a w istocie bacząc na każdy jego ruszek, każde drgnięcie powiek, obciążonych ołowianym bólem niedosytu, na każdą przelotną deformację jego storturowanego ciała i syciła się jak mątwa, jak żarłoczny kleszcz, jak wesz. Sublimowała się ta miłość w jej piekielnym tyglu w nie dosiężne wyżyny oddania i poświęcenia — teoretycznie oczywiście, bo żadnych prób nie było i niewiadomo jakby wtedy wypadły, bo miłość ta przypominała, poza zewnętrznemi formami, raczej niena-