Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w „myślach“. Nie były to związki określonych pojęć — raczej bezforemne obrazy, szkice i „obłomki“ jakichś przyszłych koncepcji, znajdujących się w stanie zalążkowym. Zalążki te pełzły koncentrycznie ku jakiemuś, narazie urojonemu centralnemu punktowi, co dawało pozory potencjalnej struktury całości, a niewykończoność systemu męczyła wprost okropnie — ale to strasznie. Takby się chciało, aby tanim kosztem wszystko było takie doskonałe, uporządkowane, bez zarzutu — a tu nic: chaos, bezład, zamieszanie, kłótnia poszczególnych części między sobą, awantura. Na nic nie było czasu. O, gdyby tak móc żyć pięćset lat, lub ze trzydzieści razy „pod rząd“. Wtedy dałoby się coś nie coś zrobić, czegoś dokonać. (Na tle sflaczonego tempa życia, „biezałabierności“, klejkości „milieu ambiant“ — wszystko zdawało się odbywać w beczce ze smołą — wielu u nas [i Kocmołuchowicz też] doznawało podobnych wrażeń). A tak — nie warto. „Il faut prendre la vie gaiement ou se brûler la cervelle“ — tak mawiał, cytując Maupassanta, jeden z nieprzyjemniejszych kawaleryjskich typów szkolnych, tak zwany „nieprzyjemniaczek“, naczelnik maneżu, porucznik Wołodyjowicz. Miało to dodawać ducha wychowankom. Genezyp czuł, że żyć będzie krótko — na czem opierał to przypuszczenie, sam nie wiedział, w każdym razie nie na groźniejących wypadkach. Rok dwudziesty pierwszy wydawał mu się samą wiecznością — ale o tem później.
Szkolni przyjaciele byli bardzo nieciekawi. Jeden różowy „intuicyjny“ chłopczyna, o rok od Zypcia młodszy, był dość delikatny, ale zato głupawy. Drugi — pierwotnawo-mądrawy, trzydziestoletni chłop, były urzędnik bankowy, miał faktycznie wyższe intelektualne aspiracje, ale zato tak był nieprzyjemny w swych formach towarzyskich, że tamte zalety ginęły w nich jak małe brylanciki w olbrzymim śmietnisku. Poza tem ćma pół-automatycznych, zaledwie zda-