Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wierzyła w Boga katolickiego, bezmyślnie jak automat i nawet chodziła do spowiedzi i komunji — ten potwór! A czemże to jest wobec Aleksandra VI–go, który modlił się do Matki Boskiej o śmierć kardynałów, których dla celów pekunjarnych otruł, czemże wobec sprzeczności dzisiejszego katolicyzmu z prawdziwą nauką Chrystusa. Głupstwo, detal.
— Och, ty, moja główko słodka! Jakie to jedwabiste, cudne ma włoski, jakie oczka złe, jak u wściekłego zwierzaka w klatce, gdy obok za ścianą jest samiczka, do której dostać się nie może. Jakie usta spragnione i niezadowolone, jakie ciałko spalone gorączką! — (Wsunęła mu rękę pod mundur.) — Ach — ty cudzie mój — jakież to wszystko śliczne jest! — I klaszcząc w dłonie z zachwytu zaczęła tańczyć na dywanie, fikając nogami wyżej głowy i odsłaniając przepaście rozkoszy i pierworodnego grzechu. Genezyp klęczał i patrzył. Świat jak potwór peyotlowej wizji przepoczwarzał mu się w nadpotworne monstrum, kolczate, zębate, rogate, ohydne i złe nie–do–pojęcia. Cierpienie już prawie moralne tak fizyczne, a bezbolesne i pieszczotliwie miękkie, rozkwasiło go na ohydny, śmierdzący plaster. Zamknął oczy i zdawało mu się, że umarł. Upłynęły wieki. Persy nastawiła gramofon na rozpaczliwego „wooden–stomacha“ i tańczyła dalej nieprzytomna. A głos w niej, obcy jej i całemu światu (uważała go za głos Szatana), mówił obok, mijając całe to zdarzenie: „cierp ścierwo męskie, zakalcowaty embrjonie, chłopczykowate gówienko, — zamęczę psia–krew, zabiczuję cię własną żądzą, zasmagam na śmierć zaświnioną wyobraźnią. Tarzaj się we mnie myślą, rycząc z wściekłości, ale mnie nie dotkniesz nigdy. Właśnie w tem „nigdy“ jest cała rozkosz. Wyj z bólu i błagaj żebym cię choć jednym włoskiem musnęła po tych twoich rozdrażnionych do obłędu bebechach“. I t. p. I t. p. I w tem była też miłość najwyższa, ale wykłamana na odwrotną stronę jaźni. Cała była już