Strona:PL Stanisław Brzozowski - Pamiętnik.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w szpitalu waryatów. Przy matce nigdy nie zacząłbym pisać — a raczej nigdybym nie doszedł do poważnego traktowania pisania. Myśl była tu czemś komicznem. Czemś, o czem nie można było mówić w jej spojrzeniu nie czując się zażenowanym — to mi pozostało. Dla tego mój biograf, który mnie potępi, niech raczej podziękuje Bogu, że nie był mną.
Ostatecznie nie samo moje postępowanie, lecz jego forma gorączkowa, nerwowa, zohydzona przez śmieszne ubóstwo jest tu najboleśniejsza. Poza tą formą, ja tylko się broniłem. Matka nigdy nie postępowała tak despotycznie z Feliksem jak ze mną, bo wiedziała, że on jest nerwowo odporniejszy. Ja przecież nie mam do niej żalu, przeciwnie, jestem ja winien, ale twierdzę, że nie mogłem nie być winien.[1]

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

A jednak wiem, że nigdy nie zaznam chwili wolnej od wyrzutów sumienia, że jest to słuszne. Tylko tak się już splątało, zwikłało wszystko, że nie wiem nic, — czy mam chęć poprawy, skruchy? Nie wiem. Wiem że cierpię, że nie chcę cierpieć, więc staram się nie myśleć. To jest w tej chwili najprawdziwsze o tem.


22. I.

Starając się zachować spokojną ocenę faktów, zastanówmy się, czem była polska literatura rzeczpospo-

  1. w miejscach wykropkowanych opuściliśmy ze względów w przypisku do str. 52 wymienionych razem 9 wierszy.