Strona:PL Stanisław Brzozowski - Pamiętnik.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

błysk myśli trwającem widzeniem kolumn w pewnem świetle — nie umiem go określić: jest bogate, ma w sobie tony od złota do cieniów-fioletu i purpury, jednocześnie chłód i światło, wszystko w jednem odczuciu, które zestraja, myśl w tonie czyniącym ją dojrzałą dla faktów o katolickiej strukturze.
Gdyby mię kiedy stać było: napisałbym książkę, niemożliwą zdaje się dla mnie, o katolicyzmie, bez obaw i trosk, czy byłoby to zgodne z kościołem, książkę swobodną, widzącą wartość i piękno bez obawy; będzie to nie całkiem ta sama myśl. Mówiliśmy dziś o wytępieniu tygrysów i lwów. Było dla mnie jasnem, że będzie to strata, że wartość życia zostanie przez to zmniejszona. Nie chcę powiedzieć, że katolicyzm zdaniem mojem powinien być wytępiony. Gdy czytam: écraser l’infâme, budzi się we mnie opór. Ale niezależnie od tych pytań, od pytań pożytku, szkody, ukazać budowę, prawo wewnętrzne życia, przepych tego organizmu. Nędza, nędza ludzi, którzy mogą tu mówić o Spinozie. Spinoza otworzył wielki świat, Hegel większy, Goethe jeszcze większy. Katolicyzm jest wspanialszy niż to wszystko. Szerszy, potężniejszy, zawiera więcej możliwości.
— A przecież, a przecież nie uda mi się ukryć, że poza tem wszystkiem jest rozpacz! Nie jestem katolikiem, nic nie wiem, mam pewną sumę antypatyi i sympatyi, ale wiem, że wszystkie one pozostawiają mnie w świecie ludzkim. Nic poza tem. Nic, prócz pe-