Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Że smok albo krokodyl z głębiny wyskoczy,
I porwie cię w swą paszczę i na dnie zamroczy;
Więc choćbyś do podlotu posiadał dar ptaszy,
Myśl sama na tém miejscu ciężko cię zastraszy!...
Daléj nęcą ku sobie niebotyczne dziwa,
Których głębokie szpary śniég z lodem pokrywa,
Z kąd strumienie przez grapów i żłabin zawady
Uchodząc między grapy, tworzą wodospady;
Gdzie za każdém stąpieniem, choć człek nieprzeczuwa,
Rumowisko pod nogą zdradnie się rozsuwa.
Opuściła nas bojaźń, człek chętnie popłynie
Na mocno zbitéj pełci[1] po owéj głębinie;
Bo gdy człek do powierzchni piérwszy raz się zbliża,
Nie zdaje się rozległą — potém się rozszérza,
I rozwija się oku coraz obszerniejsza,
Coraz dłuższa, straszniejsza i coraz piękniejsza! —
Już powoli, poważnie pełcia nurty porze,
Któréj ruchy zaledwie oko dostrzedz może.
Pod nami otchłań straszna, czarna i ponura —
Nad nami z skał wychodzi lekka, siwa chmura,
I znowu się ukrywa w łonie swych piastunów,
Grożąca nawałnicą dészczu i piorunów!
Z wiérzchu owych upłazów można wejść do nieba,
Lecz pierwéj czystą dusze i serce mieć trzeba!
I trzeba starać się być człowiekiem-aniołem,
Aby niebu niewinném pokłonić się czołem!!...
To wzniosłe przyrodzenie silnie się uwzięło,
Złożyć z tysiącznych cudów jedno wielkie dzieło;
Więc upajam się w duszy czarami téj niwy,
I życiem poezyjném oddycham szczęśliwy;

  1. Pełć, znaczy tratew z grubych kloców razem ze sobą mocno powiązanych, opatrzona mocnemi poręczami.