Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Otoczone w około wzniosłymi murami,
Przy których były rowy z mocnemi wałami.
Późniéj Szwedzi potężną oblegli załogą,
A trapiąc niedostatkiem i głodem i trwogą:
Przedsięwzięli koniecznie morderczym żelazem
Zdobyć je, a mieszkańców wszystkich wyciąć razem!
Domy oddać na pastwę srogiemu płomieniu,
Aby z miasta nie został kamień na kamieniu.
Lecz wypadło inaczéj. — Szwed jednę dziewczynę
Kochał, i smutku swego odkrył jéj przyczynę,
Zaklinając, by miasto śpiesznie opuściła,
A nikomu ucieczki swej nie wyjawiła;
Dziewczyna mu przysięgła. Lecz serce jéj tkliwe
Nie dało taić aby miasto nieszczęśliwe,
Znajomi, przyjaciele i rodzina bliska,
Była pastwą płomieni, świadkiem widowiska:
Pośpieszyła do domu i opowiedziała
Co od swego żołnierza tajemnie słyszała.
Rozbiegła się wieść straszna od domu do domu,
Jak cicha błyskawica, poprzedniczka gromu;
Mieszczanie zasmuceni, że ich krew ma płynąć,
Uradzili bronić się, zwyciężyć lub zginąć.
Zaraz do Nawojowy tajemnie znać dali,
By włościanie do miasta spiesznie przybywali,
Opatrzeni w siekiery, cepy, widły, kosy,
Ratować zagrożonych nieszczęsnemi losy.
Chociaż miasto Szwedami opasane było,
I strzeżone wewnętrznie zbrojną wrogów siłą:
Włościanie po drabinach wszedłszy, jednéj chwili
Nieprzyjaciół w mgle nocy na miejscu wybili!
Nazajutrz całe miasto u Ółtarzy progu,
Składało za zwycięztwo dziękczynienia Bogu,