Strona:PL Sielanki Józefa Bartłomieja i Szymona Zimorowiczów.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dziecina ją (gdyż na nie gniewać się poczęła
Ona pani) obłapiać i całować jęła.
Ona — idź precz odemnie łotrzyku zuchwały!
Abo jeszcze chcesz krwią mą napawać swe strzały?
Dosyć jaż ran ponoszę od ciebie w mem ciele. —
A chłopię odrzucone nie mieszkając wiele,
Przyszło do mnie i, siadłszy wedle mnie pod bukiem,
Dało mi w ręce sajdak z natężonym łukiem;
Oglądając ja dziwny rynsztunek, nie chcący
Jakoś się nim obrażę — natychmiast gorący
Ogień w sercu poczuję; on zdrajca, gdy minie
Las gęsty, skrzydła z ramion złociste rozwinie
I niemi między modre obłoki się skwapi,
A mnie żal i nieznośna tesknica ułapi.
Od tego czasu nie wiem, co się ze mną dzieje:
Zawsze jakoby żagiew serce we mnie tleje
I zda mi się, że codzień po lekku usycha,
Dusza jakby ściśniona ustawicznie wzdycha,
Właśnie kiedyby ją kto przywalił kamieniem,
Tak jej duszno i tak się biedzi z częstem tchnieniem.
Długo będąc zraniony na sercu tak srogo
Narzekałem żałośnie nie wiedząc na kogo:
Czyli na owę panią i dziecko przeklęte,
Czyli na strzały przez mię od niego powzięte?
Aż nie dawno na kiermasz idąc ku Zniesieniu,
Ujrzałem mołodycę w bieluchnem odzieniu;
Ona dwiema wieńcami otoczywszy czoło,
Nie wielkich dziewcząt pląsać uczyła wesoło;
Tej przystąpiwszy z bliska gdy się przypatruję,
Niezwyczajną odmianę na sercu poczuję.
Jako bowiem lipki wosk letnie słońce topi,
Abo grad, który deszczyk majowy pokropi:
Tak przezemnie wszystkiego pot się gęsty linął,
Bóg strzegł, żem się w drobniuchne krople nie rozpłynął.
Ochłodnąłemci wtenczas trochę, lecz w pamięci
Odtąd ona dziewoja zawsze mi się kręci.


Aleksy.

Prostakeś, jako baczę, wielki, mówię śmiele,
Ześ sam nie znał, o którym świat nabajał wiele,
O Kupidzie, Wenery brzydkiem bękarcięciu,
Który się spólnie rodzi przy każdem dziecięciu;
Za młodu się wżdy tai, ale skoro pióry
Podroście, natychmiast się wybija do góry,
Za łuk naszę chuć bierze, pieszczoty łechczywe
Na strzały swe obraca, myśli na cięciwę;
W tąż żagiew, która w nas tli prawie z urodzenia,
W głownie swoje i skryte podniety odmienia,
Aż potem krewkość nasza, nie Wenus przeklęta,
Naszemi, nie cudzemi, żądzami nas pęta.