Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tu wyjścia nie było, tylko woda staczała się w otchłań. Zbłądziłem więc w galerji; pani Flamarande nie mogła tędy przechodzić. Przyglądałem się przez chwilę z zachwytem prześlicznemu wodospadowi i bujnej roślinności, rozsianej po urwistej ścianie skały. Stałem w głębi przepaści, zkąd niepodobieństwem było wyjść po stronie rzeki, nad którą się znajdowałem. Na przeciwnem wzgórzu snuła się ścieżka, na której ukazał mi się na chwilę pan Salcéde, aby potem zniknąć niespodzianie.
Nie było więc sposobu przejść po nad kaskadę, trzeba było znowu tracić wiele czasu na bezowocnych poszukiwaniach. Robiło się coraz jaśniej, a różowy odbłysk, którym jaśniały otaczające przedmioty, zwiastował bliski wschód słońca. Wróciłem po omacku napowrót do ciemnicy, gdyż spodziewałem się schwycić powracającego Salcéda i zobaczyć, którędy przechodzi; wtem natrafiłem na jakąś przeszkodę i kroku dalej postąpić nie mogłem; chcę zaświecić świecę, szukam jej przy sobie i widzę z przerażeniem, żem ją zgubił w drodze. Dzięki chemicznym zapałkom, które zawsze nosiłem przy sobie, mogłem się na chwilę zorjentować, wyjść z tego labiryntu i odszukać przystępniejszą drogę. Jednakowoż nie byłem pewny, czy idę ku domowi, czy wracam do łożyska potoku. Zapałki zwilgotniały i pozbawiły mnie tego trochę światła, jakiem jeszcze posługiwać się chwilami mogłem. Od dwudziestu czterech godzin nie jadłem i nie spałem, jak odurzony wlokłem się w ciemnościach. Umysł mój tracił stopniowo siłę, a wyobraźnia zamroczona jednostajną ciemnością pieczary, zaczynała mnie dręczyć nielitościwie.
Szedłem trzymając się bocznej ściany galerji, bez potrącenia jakiejkolwiek przeszkody, ale odległość ta, tak mała z początku, wydała mi się ogromną z powrotem. Naraz uczułem obok siebie próżnię; postąpi-