Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, przypuszczałem że wpadł do przepaści, zkąd szum potoku zagłuszył jego krzyki.
— Jeżeliby kiedy Szymon z Saint-Julien upadł, odpowiedział ze śmiechem Ambroży, to chyba wtedy, gdyby mu kto obie nogi potrącił.
— Więc zniknięcie jego nie zaniepokoiło was?
— Mnie? uchowaj Boże! ja o niego nigdy nie będę zaniepokojonym — a zwracając się do dziecka zapytał: Cóż malcze — czy chcesz już iść piechotą? Uściskaj mnie więc, a postawię cię na nogi.
Esperance nie dał się prosić i uściskał go, a była to łaska którą mnie z własnej woli nigdy nie obdarzał. Powiedziałem to Ambrożemu. — A przecież — odparł starzec — dopiero co bez prośby uściskał Szymona. Zdaje się, że nie wszystkie fizjognomje mu się podobają, a pańska widocznie nie przypada mu do gustu.
Czy w istocie istniał jaki Szymon z Saint-Julien? Czy nie było to imię zaimprowizowane na prędce przez Ambrożego, mającego zawsze odpowiedź na zawołanie?
Przy kolacji, sprowadziłem umyślnie rozmowę na wzrost tutejszych mieszkańców i utrzymywałem, że tutaj powszechnie nie przewyższa on zwykłej średniej miary. — Mimo to, dodałem podnosząc głos, widziałem dziś w okolicy bardzo słusznego mężczyznę. Jak on się nazywa — panie Ambroży?
— Szymon młynarz, odpowiedział szybko i podniesionym głosem.
Widzieliście dziś Szymona? zapytał Michelin. To prawdziwie piękny i dobrze zbudowany mężczyzna. Ciekawym, dla czego nie wstąpił dziś do nas, by nam powiedzieć dzień dobry.