Strona:PL Roman Zmorski - Baśń o Sobotniej Górze.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go nigdy już nie odstąpią, ale wszędy za nim pójdą i póki życia służyć mu będą.
Szli zatem, wielkim taborem, za wiodącym ich młodzieńcem, aż na dzień trzeci zaszli do wsi, w której mieszkał. Stanąwszy pod chałupą swoją, otwarł drzwi, podszedł ku posłaniu matki i martwe od trzech niedziel zwłoki skropił gałązką mówiącego drzewa, zmoczonego w żywej wodzie… A oto, nie czekając chwili, staruszka otwarła oczy i powstała rzeźwa, jak gdyby nigdy nie chorzała. Radością szczęśliwego syna rozradowali się wszyscy i nie było miary uniesieniom i uciesze zgromadzonego mnóstwa…
Tymczasem, na miejscu lichej owej wioszczyny, stanęło rychło ludne i okazałe miasto, a wpośród niego zamek pyszny, w którym syn wdowi, pojąwszy swoją dziewczynę w małżeństwo, żył szczęśliwie, panując mnogiemu i wdzięcznemu ludowi…