Strona:PL Roman Zmorski - Baśń o Sobotniej Górze.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To idźże sobie, głupcze, na złamanie karku! — Zazgrzytnął z wściekłością Niemczyk, odskoczył w stronę i zniknął…




Wdowi syn piął się, jak począł, przed siebie, aż w tem posłyszy za sobą nagle trzask i hałas niesłychany, szczekanie, wycie, jakby tysiąca sfór psów i wilków, i szczwanie diabelskim głosem: huź go ha! huźha! huhźa!… Coraz bliżej, coraz bliżej dogania go ujadanie straszliwej psiarni, już to za nim, już oto za nogi go chwyta… Tylko co się miał obrócić, kosą się od nich odegnać, alić wspomniał sobie na rady mądrej i, zamiast poza siebie, dał przed się krok żywo. W tej chwili wrzask, trzask, szczwanie, szczekanie ucichło; tylko śmiech długi, rozgłośny z wichrem zaszumiał po lesie…
Jeszcze nie zdążył ochłonąć z przestrachu, a oto już idzie strach nowy. Razem, wśród ciemności nocnej, taki od wierz-