Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś w sprawie punktu czwartego, to jest, o tym chłopcu, owszem, do kroćset! czy nie jest on zakładnikiem? Czy mamy pozbawiać się zakładnika? Nie, nie, żadną miarą! on może być ostatnią naszą deską ratunku — nicby w tem nie było dziwnego. Zabijać tego chłopca? Nie, ja tego nie uczynię, kamraci! A punkt trzeci? O, o punkcie trzecim możnaby dużo powiedzieć. Może to uważacie za nic, że przychodzi tu codzień prawdziwy, kolegjalny doktór, aby was opatrzyć... ciebie, Janie, z tą porąbaną głową, albo ciebie, Jerzy Merry, który przed sześciu godzinami miałeś dreszcze febry, a w tej chwili masz oczy, jak skórka cytrynowa? A może nawet nie wiedziałeś, że przybył nam sprzymierzeniec? Tak jednak jest w istocie, a niebawem zobaczymy, kto będzie się cieszył z zakładnika, gdy przyjdzie do czego. Co się zaś tyczy punktu drugiego, to jest, dlaczego zawarłem układ... A jakże!... czołgaliście się przede mną na kolanach, ażebym go zawarł... na klęczkach czołgaliście się, tak upadliście na duchu... i umarlibyście z głodu, zresztą, gdybym tego nie uczynił... Lecz to drobnostka! zważcie-no... otóż dlaczego!
I rzucił na ziemię papier, który poznałem natychmiast. Było to nic innego, jak mapa na żółtym papierze, z trzema czerwonemi krzyżykami, którą znalazłem w ceratowem zawiniątku na dnie kufra kapitana. Nie mogłem jednak odgadnąć, czemu doktór mu ją podarował.
O ile jednak dla mnie było to nierozwikłaną zagadką, o tyle dla pozostałych przy życiu buntowników jej ukazanie się było czemś nieprawdopodobnem. Rzucili się na nią, jak koty na mysz. Jeden wy-