Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powiem ci — to ja! Ja to byłem w beczce jabłek tej nocy, kiedyśmy ujrzeli ląd i słyszałem ciebie, Janie, i ciebie, Dicku Johnsonie, i Handsa, który teraz leży na dnie morza; a zanim przeszła godzina, zameldowałem każde słowo, któreście mówili. Ja to również odciąłem cumę szonera, i ja pozabijałem ludzi, których zostawiliście na pokładzie... i ja zaprowadziłem okręt tam, gdzie ani ty ani żaden z was już go nigdy nie zobaczy. Mogę śmiać się z was szczerze, bo od początku miałem was w matni i nie boję się was więcej, jak muchy. Zabij mnie, Janie Silverze, albo oszczędź, jak ci się podoba. Lecz powiem ci jedną rzecz, nie więcej: jeżeli mnie oszczędzicie, wtedy to, co przeszło, będzie wam zapomniane, a gdy zaniechacie rozbojów, wtedy, kamraci, ocalę, kogo będę mógł spośród was! Do was należy wybór. Zabijajcie bliźnich i samym sobie wyrządzajcie szkodę, albo też oszczędźcie mnie, a otrzymacie poręczenie, że ocalicie się od szubienicy!
Przerwałem, gdyż, powiadam wam, zabrakło mi tchu w piersi. Ku memu zdziwieniu, żaden z nich się nie poruszył, lecz siedzieli, wlepiwszy we mnie oczy, jak trzoda owiec. A gdy się jeszcze tak gapili, podjąłem znów:
— A teraz, panie Silver, ponieważ uważam cię za najtęższego człowieka w tej oto gromadzie, przeto jeżeli moja sprawa przyjmie najgorszy obrót, będę cię prosił, żebyś był łaskaw powiadomić doktora.
— Będę o tem pamiętał — rzekł Silver z tak dziwnym odcieniem głosu, że, jak mi życie miłe, nie mogłem wyjaśnić, czy śmiał się z mej prośby, czy też był życzliwie nastrojony moją odwagą.
— Jedno mam jeszcze do dodania — zawołał