Strona:PL Robert Louis Stevenson - Wyspa Skarbów.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powiedz mi przeto, Hawkins, czego tu oni jeszcze szukali? Zapewne jeszcze innych pieniędzy?
— Nie, panie! — odpowiedziałem. — Zdaje mi się, że nie szukali pieniędzy. Jestem przekonany, że przedmiot ich poszukiwań mam w kieszeni za pazuchą, a prawdę powiedziawszy, powinienem go oddać w bezpieczne przechowanie.
— Oczywiście, chłopcze! masz słuszność — odrzekł. — Mogę wzięć, jeżeli pozwolisz.
— Sądzę, że może doktór Livesey... — zacząłem mówić, lecz ów przerwał tonem wesołym:
— Ależ zupełnie słusznie! toż człek dostojnie urodzony i urzędnik! Wszelakoż przyszło mi na myśl, że mógłbym konno prędko tam zajechać i doręczyć jemu albo dziedzicowi. Imci pan Pew zginął po tem całem zajściu; nie żal mi go, lecz ludzie, gdy tylko mogą, ostrzą sobie zęby na urzędnikach celnych Jego Królewskiej Mości i teraz z jego śmierci ukują zarzut przeciwko mnie. Wobec tego wiesz co, mości Hawkins; jeżeli pozwolisz, zabiorę cię z sobą na świadka.
Podziękowałem mu serdecznie za tę usługę i wróciliśmy do wsi, gdzie stały konie. Ledwo zdążyłem opowiedzieć matce o swych zamiarach, już wszyscy strażnicy byli w siodłach.
— Dogger! — rzekł p. Dance do jednego z nich. — Masz dobrego konia, posadź za sobą tego zucha.
Gdy siedziałem już na koniu, trzymając się pasa Doggera, komisarz wydał komendę i oddział pomknął wcwał gościńcem, wiodącym ku domowi doktora Liveseya.