Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oddalony huk rzeki zbliżał się coraz bardziej, falą nierówną, urwaną. Już-to zniżony do stłumionego szeptu, milkł i niknął w oddali, już też wybuchnąwszy siłą szaloną, zdawał się rozbijać o granitowe skały, rzucając groźne klątwy i okrzyki; z każdem zaś gromowładnem echem jego gniewu, wiozące mnie chłopię bladło coraz mocniej, zabobonne, dziecinne niemal zdradzając przerażenie. Pamiętny przesądów, spotykanych w górach szkockich i zaciekawiony nagłą zmianą, zaszłą w mym towarzyszu, spróbowałem zbadać przyczynę, tak silne wywierającą na nim wrażenie.
— Co ci się stało? — zapytałem.
— Och, nic, tylko... tutaj tak straszno. Ja się tak boję.
— Boisz się? Czego? — nalegałem. — Miejsce to wydaje mi się najbezpieczniejszem jeszcze wśród całej waszej karkołomnej drogi.
— Taki tu hałas, taki łoskot — wyszeptał z nieukrywanem przerażeniem.
Drobny ten szczegół upewnił mnie dopiero, iż dziecięca jego prostota nie udaniem lecz szczerą była prawdą. Umysł spostrzegawczy, żywy, ale nierozwinięty, szedł w parze z naiwnością mowy, pełnej bystrych jednak i niezwykłych spostrzeżeń. Odtąd, jeżeli nie z zajęciem, to z pobłażaniem już i współczuciem słuchałem bezładnych jego opowiadań.
Minąwszy wiele przepaści i wąwozów, pnąc się ścieżynkami, które cochwila śmiercią groziły, minęliśmy wreszcie około czwartej główny szczyt gór i pożegnali wschodnie ich stoki, a wózek nasz zaczął się toczyć pod konarami drzew cienistych. Nie łoskot już i huk fal, rozbijanych z wściekłością bezsilną o skały, lecz szmer drobnych, wesoło tryskających strumieni odzywał się dokoła, harmonijne wytrwarzając szepty. Dźwięk ich rozpogodził szybko humor chłopca i Felipe, odzyskując dawną swobodę, zaczął nucić cienkim,