Strona:PL Robert Louis Stevenson - Olalla.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wolny uczynił wybór, niechże niebiosa ulitują się nad nim. Chciałem na razie modlić się za niego. Ale po co? Wszak istnieją grzechy, z których papież nawet rozwiązać nie może.
Na chwilę głębokie zapanowało milczenie.
— I cóż się stało z przyjacielem waszym? — podjąłem wreszcie.
— Ha, Bóg wie — objawił przewoźnik. — Jeżeli ludzie mówią prawdę, skończył, jak żył, a na myśl śmierci jego włosy mogą dębem stanąć na głowie.
— Czy chcecie powiedzieć, że został zamordowanym? — pytałem.
— Rzecz prosta, iż naturalną nie zginął śmiercią — potwierdził mulnik. — Zabójstwo jednak nie równe zabójstwu, o pierwotnej tej zbrodni zaś grzech nawet wspominać.
— Ludzie jednak, mieszkający w tym domu... — zacząłem.
Przewoźnik na równe porwał się nogi.
— Jacy ludzie? — wybuchrął z gniewem szalonym. — Jakto, przebywając tu od tak dawna, nie wiesz pan jeszcze, iż w przeklętej owej jaskini występku nie ma mężczyzn, ani kobiet, lecz tylko sługi szatana? Czyżbyś nie słyszał, że...
Tu pochylił się i z obawy snadź, by dzikie ptaki górskie zgorszonemi nie zostały, słowa następne, szeptał z ustami do ucha mego przyłożonemi.
To, co mi powiedział, nie byłe prawdą, nie stanowiło nawet rzeczy nowej lub oryginalnie pomyślanej. Przeciwnie, posłyszałem historję jak ród ludzki starą, a przez ciemnotę i zabobon powiększoną stokrotnie.
— Dawniej — dowodził przewodnik z fanatycznym zapałem — kościół byłby spalił podobne gniazdo bazyliszków; dziś jednak ramię jego, na nieszczęście, ukróconem zostało. Ztąd przyjaciel mój Miguel,