Strona:PL Przybyszewski Stanisław - Synowie ziemi.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wagner? Tak, Wagner! Ale znaleźć króla, którego chore oko bawiły i zachwycały barbarzyńskie i tak niezmiernie naiwne dekoracye, którego dziewiczą fantazyę podsycały naiwne i patetyczne wylewy nieskończonej biegunki słów.
O, Wagner był sprytny, a ja nie jestem sprytny — nie umiałbym wyzyskać królewskiej słabości do dekoracyj i powodzi wyrazów.
Ha, ha — dajcie mi króla, ale króla, który muzykę pokocha, nie dekoracyę, i dajcie mi pieniędzy!
Drgnął.
Pieniędzy! Podszedł ku oknu i po raz tysiączny czytał pomiętą kartkę, którą otrzymał przed kilku godzinami:
„Mój drogi, pozostaje mi tylko jedna alternatywa, albo zostać buchalterem, albo sobie życie odebrać. Nie pojmuję, dla czego mam zwolna konać w biurze nad debet i credit, nie pojmuję również, jaką lukę może człowiek, pracujący w biurze po dziesięć godzin dziennie, wypełniać w społeczeństwie, nie pojmuję również, dla czegobym ja miał służyć społeczeństwu, które mi ani na chwilę pomocnej ręki nie podało, więc wybieram śmierć.
„Nie mam żalu do społeczeństwa, bo ono nie potrzebuje naszej sztuki, jest za ubogie duchem, by cieszyć się pięknością i przepychem, idę w śmierć uśmiechnięty, w lakierkach i fraku, cichy i pogodny, bo śmierć jest dobra.
„Bądź zdrów; gdy ci będzie zbyt źle, zrób to sa-