Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szał na ulicy odgłos ludzkich kroków, wyobrażał sobie, że to straż przychodzi go uwięzić. Mimo to, tak był zmęczony i głowę miał jeszcze tak ciężką po owym studenckim obiedzie, że usnął wreszcie o wschodnie słońca.
Spał już od kilku godzin, kiedy, obudził go służący, oznajmiając, iż zakwefiona dama chce z nim mówić. Równocześnie niemal, dama weszła do pokoju. Była zawinięta od stóp do głów w duży czarny płaszcz, z pod którego widać było tylko jedno oko. Zwróciła to oko kolejno to na służącego to na don Juana, jakgdyby prosząc go o rozmowę bez świadków. Służący wyszedł. Dama usiadła, mierząc don Juana wzrokiem z wielką uwagą. Po chwili milczenia zaczęła w te słowa:
— Szlachetny kawalerze, postępek mój może pana zdziwić, i musisz mieć o mnie z pewnością liche mniemanie; ale gdyby kto znał pobudki które mnie tu sprowadzają, nie potępiłby mnie z pewnością. Pojedynkowałeś się wczoraj z jednym z tutejszych kawalerów...
— Ja, pani! wykrzyknął don Juan blednąc, nie wychodziłem z tego pokoju...