Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Cztéry mil prawie od granicznéj luki
Był tam monastér Ojców Bazylianów,
W nim księża wielkiéj cnoty i nauki,
Wspiérani łaską okolicznych panów,
I nie daremnie, bo miała przytułek
Tam młódź uboga z parafialnych szkółek:
I już nie jeden, co u furty jadał,
Kiedy się pięknie w tych szkółkach wyćwiczył,
Na starość w ławce przy ołtarzu siadał,
A syn już po nim i wioski dziedziczył.

Sławne to miejsce było odpustami,
A stary Mohort był tam niby w domu.
Bo żył w poważnej przyjaźni z księżami,
I całe dzieje klasztoru nikomu
Nie było równie znane, jako jemu...
I tu od wszystkich starszy, po staremu,
Jak i na kresach poważnie rej wodził
I z cicha kącik na starość łagodził.
I zawsze mawiał: — „kiedy już nie będzie
Mógł siąść na konia, a Bóg mu pozwoli
Zebrać co grosza, a klasztor zezwoli,
To na dewocyi u Ojców osiędzie.”

Jakoż w klasztorze miał już własną celę,
A w niéj szlacheckie swoje depozyty:
Turecki namiot, drogie karabele,
Kilka par sukien, nie jeden pas lity,
Sadzone rzędy, co droższe rysztunki,
Słowem rycerskie sprawne moderunki.
Więc i ksiąg kilka i kilka puharów,
Kilka pamiątek jeszcze od Hetmana,
Parę kobierców i klasztornych darów,
I sławną szablę od samego Hana, —