Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A więc jadę do Liska i w gospodzie owéj,
Gdziem był kupił to wino, zachodzę do żyda,
I mówię mu poczciwie, iż czasem się wyda
I omylić się człeku — a on się zuchwale
Stawi, — i o tém winie nie chce słyszeć wcale.
Powiadam mu na rozum, chcę iść do piwnicy;
A on mi się przeciwi, i nie daje świécy.
Więc gdy mi się wbrew prawdzie jeszcze uzuchwalał,
Torknąłem go obuszkiem, a on krwią się zalał.
Nie miła sprawa, panie, gwałt się zrobił w mieście,
Więc dałem coś na plastry! niech was licho wreszcie
Weźmie — tu! pomyślałem — kto tam dojdzie ładu;
I wracam sfrasowany nie jadłszy obiadu,
Bo za groszem i winem boleje mi dusza,
I pijże z przyjaciółmi kwaśnego cienkusza!“
— Na to rzecze mu drugi: „A jakiem sodalis,
To już dzisiaj jak widzę, pewno jest feralis,
Bo i mnie krzywo poszło — trudnąm miał przeprawę,
Bom musiał między bracią sądzić ciężką sprawę.
Każdy z braci na swoje koło ciągnął wodę;
O młyn poszła ta kłótnia — więc trudno o zgodę.
Wprawdzieć młyn bywał z dawna starszego własnością,
Lecz trudno było braci zostawić z tą kością,
I trudno téż szlachcica odsądzić od mléwa:
Więc gdy sąd w końcu stanął, przyszła myśl szczęśliwa,
Przepołowić tę sprawę i dla miłéj zgody:
„Na-że tobie pół wody, i tobie pół wody!“
Ale gdyśmy po radzie wyrok ferowali,
I akt spisawszy, prawnie obom stronom dali,
Aż tu — czy Waść uwierzysz? — że miasto wdzięczności,
Wzięły się sporne strony do sędziów i gości: