Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Więc o wielkich nie chodzi — bo wielkich Bóg daje;
Ale wielka już biéda, gdy zacnych nie staje!
Gdy się rodzina sama ujrzy jak sierota,
A prócz drogi przez wioskę i cudzego płota
Niczego i nikogo nie śmie nazwać swojém,
To źle już panie Bracie, gdy pójdzie tym strojem.

Wiedziano o tém w Polsce — znali to i starzy:
Że się nie zawsze w życiu i nie wszystko darzy,
Że majątek rzecz ślizka, że sława przechodzi,
Że często bogacz biédnych, światły ciemnych rodzi,
Ztąd ni w chwałę, ni w skarby szlachcic się fundował,
Lecz, by poczciwe imię swym dzieciom dochował!
I przeto w każdym domu bywała nauka,
Co przechodziła wiernie z przodka na prawnuka,
I rodzinnéj praktyki w sercu skarbiec złoty
Utrzymywał rodziny i w narodzie cnoty...

Po naukach, praktykach, domowym zwyczaju,
Znano jak po klejnocie i rodziny w kraju.
I jak konia rozeznasz dobrego zawodu
Jeszcze w dziesiątym ręku — tak człowieka z rodu.

Różne téż i tradycye po szlachcie bywały:
Gdy myśliwy, lub rycérz, to zwykle dom cały,
A gdy Hetman Babiewicz, same baby z rodu,
I chyba jako ciołek bryknął który z młodu.
Kiedy żądny fortuny fartuszków się trzymał,
I rósł w związki przez kądziel i mieszka nadymał,
A gdzie tylko zasłyszał o pannie bogatéj,
Choć o setną granicę, chociażby garbatéj,
Żenił synów, i córki za starych wydawał,
A choć w usługach kraju z drugimi nie stawał,
Była tłusta prebenda, to i za nią chwycił,