Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Et quidem nie darmo, bo dzień był feralny.
Lecz gdy się tak biédzę i patrzę do koła,
Nadbiega dworzanin od furty kościoła,
I prosi do księcia, a niby to grzecznie.
Tymczasem widziałem, że śmiał się serdecznie.

— A kędyż mam jechać, gdy jechać nie mogę?
Ej czy waść kpisz sobie, czy pytasz o drogę?
„A niewiem już komu — powiada — z nas obu
Nie stało tu drogi? No szukaj sposobu!
Przez kościół nie wrócisz, a w koło mur wszędy,
Więc kędyś tu wjechał, wyjeżdżaj tamtędy.
Znaj bratku, w Nieświeżu na fryców tu matnia!”
Więc pasya mnie na to porwała ostatnia.
A miałem, jak naraz, po dziadu kord sławny,
Na tylcu choć ligaj, a w jaszczur oprawny;
Co będzie, to będzie! myślałem więc w duchu,
Ej urwę szlachcica na odlew po uchu!
Aż on mnie: „Mosanie! pan zadrwił z waszmości,
A nie daj drwić z siebie, do kupy zbierz kości,
I ruszaj, jak mówią, koniem i odwagą,
Więc sztuką krzyżową, pociejowską plagą.”

Co mówisz? — powiadam — tak radzisz? a dobrze!
Jak skrobnę więc konia nahajem po ziobrze.
To ledwo mnie waryat z kulbaki nie zsadził.
Lecz lekko się wyniósł i w skoku nie zdradził:
A w téjże to chwili sam książę wypalił,
I sztofem niedźwiedzia o ziemię powalił.
Z hałasem go psiarnia dopadła i szczwacze,
A z brony na vivat zagrały trębacze.
 
Onego niedźwiedzia, jak późniéj mówiono.
Przed laty raz w puszczy na sieci złowiono;