Strona:PL Poezye Karola Antoniewicza tom II.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy tak w rozpaczy różne myśli waży,
Słyszy głos ostry czuwającej straży,
Lecz razem inny głos, łzami przerwany
Głos w tych podziemnych mieszkaniach nieznany,
Głos, jaki słyszał przed dawnemi czasy.

Na swych wrzeciądzach zaskrzypły zawiasy,
Kapłan sędziwy jako promień błogi,
Przestąpił z krzyżem w ręku smutne progi.

— Pokój młodzieńcze niechaj będzie tobie.

— Dla mnie pokoju niemasz tylko w grobie,
Młodzian szyderczym odezwał się głosem,
I na kapłana spoglądał ukosem;
— Niechaj się dalej nie trudzi twa noga. —

Pokój przynoszę, pokój w Imię Boga
Miłość do ciebie synu mnie przywiodła.

— Miłość? O! i mnie tu zawiodła! —
Nie masz miłości dla mnie już na świecie
Niemasz nadziei — w życia mego kwiecie
Straciłem wszystko — rozpacz tylko wściekła
Ta mi została — jestem dziecko piekła!
Uchodź kapłanie — nic wzrok twój surowy
Mi nie pomoże, ni słodycz twej mowy.
Próżną nadzieją serca nie ułudzisz,
Żalu i skruchy we mnie nie obudzisz.
Już dusza moja z wszystkiego odarta,
Dla niej już przepaść piekielna otwarta;