Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i, siadłszy na ziemi, począł się śmiać spazmatycznie, a straszny śmiech ten gonił nas długo w ciemnościach. Muł, na którym jechała Lillian, padł. Zgłodniali rozdarli go na kawałki w mgnieniu oka, ale dla dwustu ludzi cóż to był za posiłek. Upłynął dzień czwarty i piąty. Ludziom z głodu porobiły się twarze jakieś ptasie i poczęli spoglądać nienawistnie na siebie. Wiedzieli, że ja mam jeszcze żywność, ale wiedzieli także, że zażądać ode mnie jednej kruszyny, to śmierć, więc jeszcze instynkt życia przemagał nad głodem. Karmiłem Lilian tylko nocami, by ich nie wściekać tym widokiem. Ona na wszystkie świętości zaklinała mnie, bym się z nią dzielił, ale zagroziłem jej, że w łeb sobie strzelę, jeśli choć wspomni o tem; więc jadła, płacząc. Jednakże umiała jeszcze ukraść w mej baczności okruszyny, które oddawała ciotce Atkins i ciotce Grossvenore. A tymczasem głód żelazną ręką targał i moje wnętrzności. W głowie paliło mnie od rany. Od pięciu dni nie miałem w ustach nic, prócz wody z owej kałuży. Myśl, że niosę chleb i mięso, że mam je przy sobie, że mogę jeść, zmieniała się w męczarnię. Bałem się przytem, że jako ranny, mogę dostać obłędu i rzucić się na to jadło.
— Panie! — wołałem w duszy — już przecie nie opuścisz mnie do tego stopnia i nie zezwierzęcisz, abym się miał dotknąć tego, co ją może utrzymać przy życiu!
Ale nie było nade mną wtedy miłosierdzia. Szóstego dnia rano ujrzałem na twarzy Lilian ogniste plamki; ręce miała rozpalone idąc, oddychała głośno.