Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  9  —

z pod płóciennego dachu wozu ze szczególnem zajęciem. Oczy te, patrzące z pod czoła ocienionego bujnym złotym włosem, należały do młodej dziewczyny imieniem Lilian Moris, rodem z Massachusset z Bostonu. Była to istota delikatna, wiotka, o rysach drobnych i twarzy smutnej, pomimo, iż prawie dziecinnej.
Smutek ten w tak młodej dziewczynie uderzył mnie zaraz z początku podróży, ale wkrótce zajęcia, związane z rolą kapitana, zwróciły mój umysł i uwagę gdzieindziej. Przez pierwsze tygodnie, prócz zwykłych codziennych: „good morning!“ zamieniliśmy zaledwie parę słów innych. Litując się jednak nad młodością i osamotnieniem Lilian, nie było bowiem nikogo z jej krewnych w całej karawanie, oddałem biednej dziewczynie kilka małych usług. Osłaniać ją moją powagą dowódzcy i pięścią, od natarczywości młodych ludzi, podróżujących razem, nie miałem najmniejszej potrzeby, albowiem pomiędzy Amerykanami najmłodsza kobieta może być pewna, jeśli nie nadskakującej grzeczności, jaką odznaczają się Francuzi, to przynajmniej zupełnego bezpieczeństwa. Ze względu jednak na delikatne zdrowie Lilian, umieściłem ją w najwygodniejszym ze wszystkich wozie, prowadzonym przez wielce doświadczonego woźnicę Smitha, sam usłałem jej siedzenie, na którem w nocy mogła sypiać wygodnie, wreszcie oddałem na jej użytek ciepłą skórę bawolą, których kilka miałem w zapasie. Lubo przysługi te mało były znaczące, Lilian zdawała się czuć za nie żywą wdzięczność i nie pomijała żadnej sposobności, przy której mogła i mnie ją okazać. Było to stworzenie widocznie bardzo łagodne i nieśmiałe. Dwie ko-