Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem w oczach ciotki-matki, jak ją nazywa Ewelina, ten wzrok, który zapowiada pytanie. Mieszałem się zawsze wobec tego spojrzenia. Czyż i wobec niej nie byłem nielojalnym? Czy byłaby mi dała siostrzenicę, którą istotnie kocha jak własną córkę, gdyby wiedziała wszystko?...
— Nie — powtórzyłem — nic nie zaszło. To stan Eweliny dokucza jej bardzo, skutkiem czego jest zdenerwowana...
— Jak wy źle kłamiecie, moje dzieci! — rzekła pani Muriel i dodała: — A więc i ty, Stefanie, nie chcesz mi nic powiedzieć; nie masz racyi. Ale jeśli nie zwierzysz się mnie, to bądź przynajmniej z nią szczery...
— Co ciocia ehce przez to powiedzieć? — zapytałem, zdumiony dowodem przenikliwości tej zacnej kobiety. Była to znów, jak przed chwilą z powodu małego de Montchal’a, nauka dana nieświadomie przez duszę bardzo prostą, bardzo prawą, ale tem samem taką blizką głębokich prawd życiowych.
— Chcę powiedzieć odparła — że znam was tak dobrze oboje! Ewelina, małem dzieckiem będąc, miała już to samo, skoro tylko odczuwała coś żywiej, zamykała się w sobie, milczała. A ty, zauważyłam to dawno, widzę i teraz, jesteś taki sam... Słuchaj, wierz starej kobiecie, która kocha was bardzo oboje: unikaj milczenia. Nie dopuszczaj do trwałych nieporozumień. Rozmówcie się. Wyjaśnijcie sprawę. Zacznij ty, Stefanie! Jesteś mężczyzną i tyś powinien sterować łodzią. Jeżeli Ewelina jest zdenerwowana,