Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ba było zajścia wprost śmiesznego. I jeszcze szczęście to, doprawdy, że wpadłem na chłopca, który, pomimo wielkich wad, złego tonu, nizkich upodobań, próżności, zdolny jest do pewnych porywów i do szczerości wspaniałomyślnej. Pierwszy odgłos dzwonu dobiegł mnie wczoraj dopiero. Spotkałem właśnie hrabinę Muriel z dwiema córkami starszemi, Anną i Matyldą, i odprowadziłem je do cukierni, która jest miejscowym Rumpelmayer’em[1], w nadziei, że zastanę tam Ewelinę z młodszemi kuzynkami. Różą i Ludwiką. Ale wszystkie trzy panny poszły już do domu. Pomagam tedy hrabinie wsiadać do powozu, gdy nadchodzi pani de Montchal, matka Renégo. Zatrzymuje się z paniami Muriel, rozmawia z niemi, a mnie, na mój ukłon, odpowiada zaledwie, i to z taką jawną niechęcią, ruchem głowy takim suchym, takim wyniosłym, takim wrogim, że omal się nie zmieszałem. „Co ja jej zawiniłem?” spytałem siebie. Badałem się na punkcie tych drobnych względów, do których stare osoby, w stylu pani de Montchal, wielką przywiązują wagę. Ponieważ sumienie nic mi nie wyrzucało, przeto przestałem myśleć o tem, lecz inny drobny fakt dołączył się do powyższego i dowiódł mi, iż wrażenie moje co do zachowania się pani de Montchal, nie omyliło mnie. Nie mając nic do roboty, wszedłem do klubu. Roné de Montchal siedział, jak zwykle, przy stoliku, grając w pokera. Zbliżyłem

  1. Znana cukiernia w Nizzy, Mentonie, Monaco.
    (Przyp. tłóm.)