Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zupełaie byłoby, gdyby to usilne trzymanie mnie zdała od jej zwykłego otoczenia, zatruło mi życie najstraszliwszemi podejrzeniami. Ale nie. Wiedziałem, że Antonina była prawa, prawa do najtajniejszej głębi duszy. Zresztą nie mógłbym oprzeć się najdrobniejszemu jej życzeniu. Gdy była przy mnie, szedł od niej prąd magnetyczny, który mnie zniewalał do czucia tak, jak ona chciała, żebym czuł. Niekiedy, patrząc na mnie swemi błękitnemi oczyma, w których odbijało się wytężenie jej najskrytszej woli, mówiła mi: „To ja chciałam, żebyś mnie kochał... Tak mi tego było trzeba...” I to prawda, kochałem ją tak, jak sama chciała. Jej wrażliwość objęła w posiadanie moją tak głęboko, tak całkowicie, że nigdy nie otrząsnąłem się zupełnie z tego wpływu i że odczuwam go w tej chwili tak dalece, iż zapytuję siebie, czy Antonina nie stoi tuż przy mnie, niewidzialna, i nie powtarza: „Kochaj mnie!...”

Nizza, 6 grudnia.

...Czyżby ten powrót wspomnień, zawsze żywych, taki nagły, taki uporczywy, był przeczuciem? Wczoraj i onegdaj przybrał wprost siłę manji prześladowczej. Przez pierwsze lata po śmierci Antoniny bywałem często blizki uwierzenia w istnienie węzła pozagrobowego, który mnie z nią łączy w dalszym ciągu. Nadmiar żalu wywołuje podobne złudzenia, którym nie poddawałem się nigdy. Tam, gdzie nic już niema, trzeba mieć odwagę powiedzieć sobie; nie-