Strona:PL Oscar Wilde - Portret Dorjana Graya.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

telny krzyk zająca, który jest straszny, i śmiertelny krzyk człowieka, który jest przeraźliwszy.
— Na Boga! Trafiłem naganiacza! — zawołał Sir Geoffrey. — Co to za głupiec stanął naprzeciw fuzji! Nie strzelać tam! — zawołał na cały głos. — Człowiek raniony!
Pierwszy naganiacz nadbiegł z kijem w ręku.
— Gdzie, sir? gdzie on jest? — wołał. Równocześnie strzały ustały na całej linji.
— Tu, — odpowiedział Sir Geoffrey wściekły, biegnąc w stronę gęstwiny. — Dlaczego nie trzymacie swoich ludzi w porządku? Zepsuliście mi całe polowanie.
Dorjan obserwował ludzi, wchodzących w gęstwinę i rozsuwających giętkie gałęzie. Po kilku minutach wyszli, ciągnąc zwłoki. Odwrócił się przerażony. Miał wrażenie, jakby nieszczęście szło za nim wszędzie, gdzie się zwrócił. Słyszał, jak Sir Geoffrey pytał, czy człowiek ten rzeczywiście nie żyje, i jak naganiacz odpowiedział twierdząco. Las ożywił się zjawami. Miljardy nóg stąpały, niezliczone głosy brzmiały cicho. Wielki, miedzianopióry bażant przemknął przez gałęzie.
Po kilku minutach, które Dorjanowi wydały się niby nieskończone godziny bólu, uczuł dłoń na swojem ramieniu. Wzdrygnął się i obejrzał.
— Dorjanie, — rzekł lord Henryk, — może lepiej zarządzę na dzisiaj koniec polowania, Brzydkoby to wyglądało, gdyby się polowało nadal.
— Chciałbym, aby się to na zawsze skończyło, Harry, — odpowiedział Dorjan z goryczą. — Wszystko to jest wstrętne i okrutne. Czy ten człowiek...?
Nie mógł dokończyć zdania,