Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przygniata ją niezmiernem brzemieniem, jak strącony w locie wycinek wieczności. Tysiącem wytrysków, bałwanów, załomów, rozpościera się chaos zimnych pustyń, obszar farb białych, zielonych, sinych i jeszcze kir odsłonięty najstromszych skał.
Na powierzchni nieruchomych mórz jeżą się całe lasy słupów, wieżyc, jakieś maszty i kadłuby flot zastygłych w boju, wywijają się łuki opadłe na zgięte kolumny, jakieś lśniące arkady wstrzymują swe upadki nad ciemnią rozwartych czeluści. Owdzie podnoszą się miarowo stopnie lodozwałów i mają pozór wschodów prowadzących do nieba; na każdym zaś tarrasie i wschodzie wytryskują stromizmy poszczerbionych okopów, baszt strzelistych, redut, barykad, tłoczą się zagadkowe torsy i bujne kontury postaci tajemniczych, a strasznych. I wszystkie te posady i wieże, kopce i brogi, lasy i potępione floty, noszą na sobie piętno klęski i zniszczenia. Wszystkie wyrosty lodów strącone są lub podcięte, każdy kształt rozpada się i kruszy, każdy gmach, każda twierdza zdobyte, każdy statek strzaskany. Jakież żywioły potykały się tutaj w buntach rozszalałych? Jakież nawałnice poorały tę arenę wyrokiem doszczętnej zagłady! Jakichże rozgromów świadectwem są te pola zdruzgotanych ruin, przywalone zamiecią śniegu! Jednak bardziej złowrogą od grzmotu kataklizmów jest nieruchomość i cisza, panujące tu dziś. Sądy skończone. Nic się tu już nie dzieje.
Śnieg grzebie i zakrywa przeszłość. Zapada w wąwozy i jamy, na gruzach wznosi świeże piramidy, siada na bloki granitu, rozrzucone po lodowych grzbietach, wokół zaciąga swe połyskliwe całuny — jedyny władca mogilnego królestwa.
W każdej stronie horyzontu dźwignęły się z łona białych pustkowi pasma i grzbiety skał, budowy i cielska przeogromnych wierzchołków. Krawędzie ich, znów poszarpane i rozprute, skamieniały gestem odwagi lub rozpaczy; na karkach ich złożyska nowych lodów; bioder ich znów śnieg się