Strona:PL Orkan - Miłość pasterska.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaraz na lewo. Jeleń o świcie rad zlatuje ku wodzie... A teraz niech się rodak prześpi.
— Coś chciałem się was, ojcze, spytać... Czemu do kraju nie wracacie?
Stary cisnął ku niemu spojrzenie trwożliwe, przygarbił się i milczał. Dłoń mu tylko poczęła się trząść, w której trzymał wytartą szklankę.
— Przecie was tu nic nie więzi. Wolny przed wami szlak...
— Dużo rozpowiadać.
— Długoż wy tu już, ojcze?
— Czterdzieści lat.
— Kęs czasu...
Stary, pomilczawszy chwilę, począł:
— Do kraju, powiadacie... Czekał ja tej chwili, jak zbawienia. Tą jedną myślą żył. Lata mijały. Różnie było. Aż przychodzi wieść: amnestja! Jakitaki zbiera uciułany grosz, pakuje się i wraca. Wielu jednak tu się już zagospodarowało, rodziny pozakładało, ba, profesje haniebne, ot, ludziska. Tęskni, tęskni, powiada — a potem wychodzi świnia. Jak na ten przykład ten... znacie — kabak założył, szynkuje, wódką rozpaja ludzi, lichwiarzem się stał na okolicę. Mówię o tem ze smutkiem, bo i ja sam...
— Więc jak nadeszła ta wieść, tak ja dumam... Rodziny ja tu nie miał, nic mię tu nie trzymało, ale po prawdzie nie było o czem wracać. Co lepsze, to ucieka — ledwo samym na powrót star-