Afera podsłuchowa, która wstrząsnęła niedawno Polską, komentowana była chyba przez wszystkich – od najzwyklejszych obywateli na samym dole, przez media, aż po najwyższe władze państwowe. Większość oczywiście miała charakter bardzo polityczny (bo każdy przecież widzi i słyszy, co chce). Mnie natomiast chyba najbardziej zainteresowały komentarze pojawiające się dość powszechnie w mediach, które dotyczyły języka podsłuchanych rozmów.
Mogliśmy więc usłyszeć i przeczytać niejednokrotnie opinię, że jest to przecież normalny, codzienny język Polaków, że tak mówią teraz elity, że… tak mówią właściwie wszyscy – od ucznia po profesora.
I to mną wstrząsnęło, bo ja chyba jednak żyję w innym świecie – i nie otaczają mnie ci „wszyscy”! Owszem, słyszę w swoim otoczeniu rozmaite ozdobniki językowe, niezaciekawe słownictwo, ale to wcale nie jest norma, codzienność. A na pewno nie jest to coś normalnego w gronie harcerskim, czy – tym bardziej – instruktorskim (drużynowych, kształceniowców!). Wokół mnie na szczęście ludzie używają dość przyzwoitego języka, zostawiając sobie wulgaryzmy na wyjątkowe okazje. Ba, nawet tak powszechnie niestety używanego słowa, jak „zajeb…” w mojej obecności raczej się nie używa, bo to tępię.
Cóż więc robić? Czy powinniśmy w życiu prywatnym i organizacyjnym – w harcerstwie przywyknąć do tego, że „wszyscy” tak mówią? Oczywiście, że nie! Choćby ze względu na to, co sobie napisaliśmy w kilku ważnych dla nas dokumentach. Przypomnę te najważniejsze:
Misją ZHP jest wychowywanie młodego człowieka, czyli wspieranie go we wszechstronnym rozwoju i kształtowaniu charakteru przez stawianie wyzwań.