A bezimienne, rzucone sieroty,
To będą dzieci nasze... Nasze syny...
Dziewicze usta moje, o mój miły,
Najsłodsze takie pocałunki niosą...
Bo je łzy gorzkie tej ziemi poiły,
Jak nenufary obciążone rosą...
Bo one znają tajemnicze dreszcze
Pocałowania na umarłych czole...
Bo znają słowa natchnione i wieszcze,
Rzucane ziarnem siewnem w puste role!
Bo znają głuche przepaści milczenie,
I słodką ciszę nieznanej ofiary,
I ku otchłaniom i szczytom westchnienie,
I żółć, i piołun świętej życia czary!
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Pójdź, o pójdź ze mną!... Upadniemy może,
Zanim się wszystko spełni aż do końca...
I cóż stąd? Światła pochłonie nas morze,
I znów w promieniu zmartwychwstaniem słońca!
I miłość nasza rozbłyśnie tajemnie
Nad umajonym nową wiosną światem...
I polna lilia strzeli białym kwiatem
Przyszłości, którą marzym dziś daremnie.