Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Waldemar patrzał na babkę pewnym wzrokiem. Znał staruszkę i w jej wahaniu widział już pomyślny wynik. Serce mu biło mocno, bo nie chciał dłużej walczyć z tą, kobietą. Kochał ją i czcił, jak matkę. W źrenicach jego błyszczał bunt, cierpliwość już była wyczerpana. Całą duszą, całą siłą energji wołał przez nie: „Dosyć, dosyć, bo zerwę ostatnie pęta!“
Księżna jakby uczuła dotknięcie tego wzroku, podniosła na wnuka szybkie spojrzenie, lecz w jego oczach musiała wyczytać wszystko, bo prędko spuściła powieki. Krew uderzyła jej do głowy, zalewając policzki i czoło. Wystąpiła na nim pionowa brózda, jakaś stanowcza, jakby staruszka już teraz sama sobie coś rozkazywała. Oczy wnuka przeraziły ją.
Jeszcze milczała chwilę, pragnąc ochłonąć; wreszcie szepnęła cicho:
— Nie widziałam jej dawno. Czy masz fotografję?
Waldemarowi zapaliły się ognie w oczach. Radosny uśmiech mignął na jego pysznych ustach, z jego rysów znikła groza, zalśnił w niej rój promiennych świetlików, rozżarzył stalowe źrenice, rozjaśnił ponsowe wargi pod ładnym wąsem. Cała twarz wyglądała tak, jakby padła na nią łuna wschodu.
Księżna zauważyła tę zmianę.
— Jak on ją kocha! — pomyślała.
Waldemar odpiął od dewizki medaljon, otworzył i szepnął w duchu do smutnie uśmiechniętej twarzyczki Stefci:
— Teraz zwyciężysz, jedyna!
Wyjął elegancki portfel z kieszeni, wydobył z niego wazką, długą fotografję Stefci w balowej sukni na ciemnem tle i razem z medalionem wręczył księżnej.
Staruszka, zdziwiona, spojrzała na medaljon.
— Ty ją tu nosisz?
— Jako swoją narzeczoną, babciu — odparł śmiało.
Księżna przyglądała się długo, podnosząc medaljon i fotografję do oczu. Jakieś błyski ślizgały się po jej twarzy, wrażenia nieuchwytne a głębokie. Ręce jej drżały, głowa zwisła na piersi.
W pokoju panowała cisza prawie uroczysta, jakby w oczekiwaniu cudu.
Nagle księżna odjęła od oczu szyldkretową lornetkę na długiej rączce, położyła fotografję i medaljon na klęczniku, opierając o biblję, i jeszcze wpatrywała się w promienne, przepaściste oczy Stefci. Poczem rzekła, jakby do siebie:
— Bardzo ładna i dziwnie urocza.
A po chwili znowu, ledwo dosłyszonym głosem:
— Jak księżniczka...
Spuściła powieki, brózda na czole pogłębiła się, w skroniach delikatnych, jak welin, pulsa biły prawie widocznie.
Znowu podniosła oczy na fotografję i nagłym ruchem podała Waldemarowi obie ręce.
— Podoba mi się — twoja Stefcia... Waldy — rzekła z uśmiechem.
— On ścisnął dłonie staruszki, pochylił się do niej z wichrem szczęścia w oczach.
— Moja Stefcia! — moja!