Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

blisko. Ostrożnie spojrzała na jego rękę; opartą o pulpit ławki. Widziała końce rękawów palta i brzeżek mankietów. Kiedy dawał pieniądze na tacę, błysnął na jego palcu ogromny brylant. Stefcia musiała więc użyć całego wysiłku pamięci, ażeby przypomnieć sobie, że ten brylant widziała zawsze u niego. Narazie była pewną, że jest to pierścień zaręczynowy. Słyszała o odmowie hrabianki Barskiej Lignickiemu, potem Waldemar wyjechał z Głębowicz. W Słodkowcach komentowano ten wyjazd. łącząc go bezpośrednio z hrabianką. Pani Idalja twierdziła, że teraz nastąpią zaręczyny. Pan Maciej wątpił, ale stanowczo nie przeczył. Tylko panna Rita śmiała się z urojeń Słodkowickich, a Trestka dowodził głośno, że hrabiance Barskiej „ordynackie niebezpieczeństwo“ nie grozi ani trochę. Ta para miała pewniki niezbite.
W tem Lucia pociągnęła Stefcię za rękę.
— Czego oni tak na nas patrzą? Czy my dzicy?
Zapytana podniosła oczy na ławki. Wszyscy spoglądali na Waldemara, przenosząc wzrok z niego na nią.
Ogarnął ją niesmak.
— Jacy niedelikatni! — pomyślała.
Lucia z kolei zaczepiła Waldemara:
— Waldy nie pozwalasz się modlić.
— Komu?... tobie?...
— Tym państwu naprzeciw.
Waldemar nic nie odpowiedział.
I on zauważył uporczywy wzrok przeciwległych ławek, ale już do tego przywykł; natomiast myślał, patrząc na modlącą się Stefcię:
— Czy ona się modli naprawdę?...
Był pewnym, że ona jest pod wrażeniem jego obecności; to go upajało, nie chciał się rozczarowywać. Jednocześnie wzruszał go widok jej pobożnego skupienia.
Stefcia po pierwszem wstrząśnieniu, ochłonąwszy, zatopiła się w modlitwie. Nigdy może nie miała tak szczerego natchnienia. W duszy jej śpiewał jakiś sonet radosny. Zrywały się w niej nieznane uczucia, ogarniał ją spokój, słodycz zalewała serce. Dziękując Bogu za tę chwilę, pragnęła przedłużyć ją do nieskończoności On siedział przy niej, dotykał jej ramieniem, czuła wzrok jego na sobie i była szczęśliwą. Jej spokój wewnętrzny odmalował się na twarzy niebywałym wyrazem. Waldemar patrzył na nią z czułością nieznaną sobie dotąd. Odgadywał, że jest szczęśliwą, że jej modlitwa płynie ze szczęścia i wierzył, że modli się szczerze. Był poruszony, uwidoczniało się to we wzroku, jakim ją ogarniał.
— Taka kobieta, gdy się modli, jest aniołem — powtarzał w myśli.
Wobec niej pessymizm jego ginął, cynik i filozof przeistaczał się, skrywał za ścianę bardziej idealną. Ta dziewczyna wchodziła mu do duszy wolno, ale stale, wsiąkała w jego istotę, pobudziła pragnienia.
Oboje siedzieli w milczeniu, ale tak on, jak i ona, odczuwali się wzajemnie.
Gdy ksiądz odszedł od ołtarza, pani Idalja powstała pierwsza. Na cmentarzu spotkali całe towarzystwo.
Pani Idalja, w świetnem usposobieniu, witała się uprzejmie, łaskawa i promieniejąca. Waldemar witał panie. Otoczyli go starsi i młodzi mężczyźni. Każdy chciał zamienić choć parę słów z ordynatem, jeden przed drugim pragnął okazać, że jest na lepszej stopie z tym świetnym przedstawicielem magnaterii.