Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ proszę pana z największą przyjemnością — odrzekła dziewczyna, siadając.
Staruszek podniósł blade oczy w górę i wpatrzył się w zieloną siatkę listków różanych na tle błękitnego nieba.
Jakieś wspomnienia z dawnych lat spływały na niego, nadając jego starym oczom dziwną rzewność i cień smutku. Chwilę siedział milczący, przeniesiony w inne czasy. Wreszcie zaczął mówić głosem spokojnym, często przerywając:
— Nic się świat nie zmienia, nic. Zawsze jest młody i pełen życia... Tylko ludzie na nim więdną, rozpadają się w popiół, a na ich miejscu wyrastają nowi, ci najmłodsi, by z czasem także spopieleć. I dziwna, rzecz, moje dziecko, że my starzy już zmęczeni życiem, pragnący spoczynku, nie narzekamy jednak na świat. To życie sterało nas, a pozostało miłem. Narzekają młodzi. Zły objaw!... Czy to wpływ ogólnej newrozy, czy wyższego kultu umysłów, czy też przeciwnie skarłowacenie mózgów? Patrzą z pogardą na wszystko, co ich otacza, dążąc, do czegoś nieziemskiego. Lecz najprędzej to wpływ zdolności analitycznych. Więc postęp. Myśmy tego nie zaznali w tym stopniu, żeby nam życie zmarniało. My mieliśmy żywą wiarę. Dziś to blednie, dziś więcej mamy filozofów, analizujących istotę Boga, więcej ateuszów, niż ludzi głęboko wierzących. A to źle! To grunt, z którego wyrasta tyle nieszczęścia wśród ludzi.
Pan Maciej umilkł i zamyślony patrzał przed siebie, odszukując w owych wspomnieniach młode lata, pełne zapału, wiary, tak różne od dzisiejszej apatji. Stefcia, patrząc na staruszka, odgadywała Jego myśli i z ciekawością pytała siebie, jaką była historja tego starca?
On jął mówić dalej.
— Zmienił się świat. Nie jesteśmy jaskiniowcami. Ludzie wznoszą się bajecznie ponad czasy antedyluwjalne, muszą baczniej spoglądać dokoła siebie! I każda rzecz budzi ich wątpliwość, nie wystarcza im istota rzeczy, chcą atomów, znajdują je i rozczarowują się. Chcą wieczności w życiu, ale na powstawaniu i zaniku świat stoi. Każdy kwiat zwiędnąć musi, to trudno! — lecz żyjąc, umila nam niejedną chwilę. Teraźniejszym ludziom to nie wystarcza, oni chcą analizy nawet w szczęściu. A przecież ten sam kwiat, rozdrobniony na cząsteczki, jest garstką śmiecia; przekonają się o tem, rozczarują, chcą znowu złożyć na nowo, ale złożą nędznie, więc najczęściej rzucą... I tak jest ze wszystkiem.
Starzec westchnął żałośnie i poruszył głową.
— Tak jest i z religją dzisiejszą. Nach Canossa gehen wir nicht! Przerażający prąd aluwjalnych objawów, ale zabójczy!...
Pan Maciej umilkł, spuścił głowę na piersi. Dziewczyna siedziała zamyślona. Po chwili podniosła na niego oczy i spytała z żalom:
— Dlaczego pan tak smutnie mówi i młode pokolenie przedstawia w tak złych ramach?
— Nie w złych, dziecko, w nowych.
— Więc pełnych nadziei!
— Gdybyż nie były już spaczone...
— Ale dlaczego?... czem? Zresztą nie wszyscy — mówiła podnosząc się Stefcia.
Pan Maciej spojrzał na nią z dobrym uśmiechem.
— Niewiele jest takich zdrojowych kwiatów, jak ty, dziecko, niewiele takich krystalicznych dusz. Jedną taką znałem, ale to już dawno... Może