Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mój tilbury państwu niech służy. Nie robię żadnych ustępstw. Na drodze tam jest ktoś, kto jest straszniejszy od wodza Siuxów, kiedy czyha na wroga.
Ale ja niedarmo polowałem na czerwonoskórych. Umiem pełzać. Gdy będę za tymi zbożami i moczarem, zahukam jak puszczyk. Widzisz pan mimicry: zaraz panu zniknę z oczu. Mój strój jest biały, lecz podszewkę ma z czarnego atłasu. Na twarz kładnę maskę czarną z otworami dla oczu. Bocian ma skrzydła czarne z wierzchu, aby go jastrząb nie dostrzegł na tle ciemnej ziemi; ma zaś białe ze spodu, aby znikał ludziom prędko z oczu na tle bladego nieba i obłoków. Natura tak przezorna nie przewidziała, że poczciwy nasz ludek będzie boćka ochraniał i nie wsadzi go co niedziela do garnka, jak tego życzył Henryk IV.
Teraz ostatnie słowo: jeśli pan zapragnie mi być wiernym, proszę na mnie liczyć.
— Masz ostatnie słowo, rzekł Arjaman, dając potężny policzek w to miejsce, gdzie było już pusto.
Ku najwyższemu zdumieniu, baron zniknął — nawet szelestu jego nie było słychać w zbożu, po znacznym przeciągu czasu ozwały się ponure śmiechy puhacza.
Ale nagle hałas rozpoczął się w lesie, wystrzał, tętent dwóch ludzi pędzących na przełaj przez las — rumot spadających kamień — i ucichło, jakby wbiegli do jaskini.
Djabeł zawsze bierze w końcu swojego, pomyślał Arjaman, i myśli jego wpłynęły do krainy szczęścia, mimo tych wszystkich ohydnych przejść nocy.
Miał teraz w sobie już całą wielkość tatrzańskiego witezia — niepokalanie skrzydlatego, wirchowego Pana.
Głos wewnętrzny kazał mu śpieszyć już teraz, — wznieść Zolimę na wyżyny — i tam ją opuścić...