Strona:PL Michał Bałucki-Zaklęte pieniądze.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do kościoła na sumę, kilku parobków zastąpiło jéj drogę i zabronili jéj wejść do kościoła, mówiąc, że ludzie, co strzelają do Pana Boga, nie mogą się modlić do niego. A gdy Hanka mimo to chciała iść naprzekór im do kościoła, gwałtem ją odepchnęli. Wtedy jeden parobek ośmielił się stanąć w jéj obronie. Odepchnął napastników, grożąc pięścią każdemu, ktoby się dotknął Hanki.
— A wam kto pozwolił występować w obronie Pana Boga — rzekł — jest od tego ksiądz. Wy nie macie prawa zabraniać biednéj sierocie modlić się. Pan Bóg największym zbrodniarzom tego nie zabrania. Za głupiego Banasia ona nie odpowiada, ani nie winna temu, co się tam stało.
Słowa te powiedziane głosem śmiałym i odważnym poskromiły napastników, cofnęli się, zostawiając wolne przejście do kościoła. Może być, że ich mówiący przekonał, a może też zrobili to z obawy przed jego podniesioną pięścią i toporkiem. Stach bowiem znany był jako siłacz. On to ujął się za sierotą Hanką, co ją tem więcej zdziwiło, że Stach mógł mieć słuszny żal do niéj. Po śmierci bowiem matki swojéj, a bardziéj jeszcze od czasu, w którym przystała do sekty Sidzińskiéj, nietylko odsunęła go od chaty, ale nawet nie chciała się z nim widywać, choć wiedziała, że Stach bardzo miał się ku niéj. Robiła to przez zbytek pobożności. To też teraz, gdy zobaczyła, że on właśnie ujął się za nią, zdziwiła się mocno. Takie głębokie przywiązanie rozczuliło ją, rozpłakała się i podała rękę Stachowi na zgodę. On wziął ją za rękę i zaprowadził do kościoła. Po sumie znowu zbliżył się do niéj i odprowadził ją do domu, by jéj ktoś