Strona:PL Michał Bałucki-Zaklęte pieniądze.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

liste wierzchy jedne po drugich, ubielone tu i owdzie śniegami, ozłocone słońcem i pokrajane czarnemi smugami cieniów, które rosły w miarę im słońce bardziéj się zniżało. Jechaliśmy wśród szmaragdowych, pachnących łąk, na których ludzie zajęci byli zbieraniem siana. Dunajec szumiał wciąż koło drogi; wody jego miały przejrzystość kryształu, w głębszych miejscach przybierały przejrzysty kolor zielony, a wśród kamieni rozpryskiwały i pieniły się białą jak śnieg pianą. Po pół godziny takiéj jazdy spytałem Jędrka:
— A gdzież twój dom? Chyba gdzie za wsią.
— Kaj ta panoczku koniec wsi... będzie z pół mili jeszcze. A my mieszkamy przed kościołem. O! tam.
Wskazał batem na drugą stronę rzeki, gdzie pod lesistą a w połowie uprawną górą Gubałówką stało kilka chat otoczonych olszynowym gajem. Skręcił na prawo z drogi, minął mostek i młyn, przejechał łąkę i zatrzymał wózek przed chatą, na progu któréj siedział stary góral z siwemi długiemi włosami, trzymając na kolanach małą, może czteroletnią dziewczynę, a dwoje innych dzieci bawiło się koło niego.
— Pochwalony — rzekł Jędrek, zeskakując z wozu.
— A, to wy... na wieki... witajcie — odrzekł stary. Kogożeście to przywieźli?
— Panoczka z Krakowa.
Stary podał mi na powitanie pomarszczoną i spracowaną rękę i rzekł:
Witajcie.