Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla czegóż tak późno? — spytała obrzucając go spojrzeniem pełnem wyrzutu.
— Późno? — Spojrzał na zegarek. — Pociąg przybędzie dopiero za dobre pół godziny.
— A ja myślałam, że ci zależeć będzie na tem, abyśmy choć z godzinkę przed wyiazdem mogli spędzić w oberży, bo w pociągu może będzie trudno o spokój — rzekła zalotnie, dopowiadając zaiskrzonemi oczyma to, czego usta nie powiedziały.
— O, jakaś ty dobra! — zawołał w uniesieniu młodzieniec i chciał gorącym pocałunkiem podziękować jej, że pamiętała o wszystkiem.
— Daj pokój! — nie jesteśmy sami, — rzekła po francusku, aby doróżkarz nie zrozumiał.
— Cóż ci może zależeć na opinii takiego człowieka? — rzekł lekceważąco.
— Nie, nie, niemożna, nie chcę... Wszak jam teraz twoja na wieki. Nic nas już nie rozdzieli. Czyż nie prawda? — mówiła topiąc w niego namiętne spojrzenie.
— Nie, nie — powtarzał za nią stłumionym głosem i ściskał jej rączki w swoich dłoniach.
— A więc siadajmy, — rzekła.
Przeskoczył z nią rów i wprowadził ją do powozu.
Gdy sam chciał także wejść za nią, Hulatyński, który podczas ich rozmowy zsiadł z kozła i niby coś poprawiał koło koni, zbliżył się i zastępując wchodzącemu drogę, odezwał się stanowczym głosem: